ul. Gen. Okulickiego 32
sdkkultura@gmail.com
tel. 15 810 98 15
Mapa dojazdu »

Historia SDK

Był rok 1980.

Od kilku lat prowadzona inwestycja nagle dostała skrzydeł. Jak opowiadała pierwsza Pani Dyr. wtedy Osiedlowego Domu Kultury – Stanisława Bieńko – Stachyra – jeszcze wiosną tego roku musiała wytężyć wyobraźnię, kiedy to Józef Kupiec – Prezes Zarządu Spółdzielnie Mieszkaniowej, roztaczał przed nią wizję łusek na suficie, łomów i łupanek marmurowych na ścianach i posadzkach.

W dzień otwarcia – w październiku 1980 r. w ODK dziesiątki ekip gorączkowo kończyły swoje prace, a zatrudnieni już pracownicy myli i pastowali marmurowe przestrzenie.

Ten marmur kuł w oczy mieszkańców ale kiedy okazało się, że była to nie tylko najszybciej ale i najtaniej zrealizowana inwestycja – dano sobie spokój. Placówka okazała się strzałem w dziesiątkę, a jej dziesiejszy wizerunek świadczy o wizjonerskim spojrzeniu Józefa Kupca. Nagle, w naszym mieście, obok wielkich sal, patetycznych holi Zakładowego Domu Kultury znalazły się przytulne, ciepłe wnętrza ODK. Bardzo szybko nowy dom kultury w Stalowej Woli zaistniał jako wiodąca placówka społeczno – kulturalna spółdzielczości mieszkaniowej w Polsce. A to dlatego, że te właśnie wnętrza stwarzały możliwość odejścia od świetlicowych działań.

Stanisława Bieńko – Stachyra wspomina tamte chwile: Od początku, kiedy stanęłam w tym kamienno – drewnianym wnętrzu ODK wiedziałam, że tylko jedna znana mi osoba może tchnąć ducha w te piękne mury. To Bogusia Herdzik, która wtarnobrzeskim Wojewódzkim Domu Kultury rozkręciła dramę teatralną, była alfą i omegą w organizacji imprez od profesjonalnych spektakli teatralnych po biesiady gmin. Bogusia dała się przekonać do pracy w rodzinnym mieście ale „wydrzeć” ją z Tarnobrzega było trudno. Jej przełożeni mnożyli przeszkody, żeby ją zatrzymać. Na moją kolejną, niecierpliwą już prośbę, usłyszałam: „jeszcze nie rozliczyła zaliczki”. W końcu Bogusia w kwietniu 1981 r. dotarła do SDK i tu, przeniesione z tarnobrzeskiego WDK doświadczenia, zaowocowały atrakcyjną oferta dla mieszkańców.

Czasami łezka w oku się kręci na wspomnienia tamtych lat.

 

Liczna, 26-osobowa kadra „opływała” w dostatek czasu, spokoju i bezstresowej pracy. Bo jak nie znaleźć czasu na pogaduszki dwóm pełnoetatowym sprzątaczkom, które miały przypisany metraż według obowiązujących norm. Dziś tę samą powierzchnię sprząta jedna osoba zatrudniona na pół etatu, przy co najmniej 20 razy większym przepływie ludzi. Sześciu instruktorów kulturalno – wychowawczych, dwóch plastyków, pełna obsługa techniczno – administracyjna. I w tym wszystkim – jedna impreza na miesiąc. W takiej komfortowej atmosferze zaczął się proces tworzenia.

Pierwsze lata działalności nowej placówki – to okres poszukiwań takich form pracy i oferty kulturalnej, by jak najpełniej realizować oczekiwania mieszkańców i służyć im. Nieocenioną pomoc dawały wówczas kierującym placówką: Stanisławie Bieńko – Stachyrze i Bogusławie Herdzik dwie urocze, ciepłe, serdeczne panie: Zofia Bąk – główna księgowa Spółdzielni Mieszkaniowej i Wiktoria Sadura – specjalista ds, społeczno – kulturalnych Wojewódzkiego Związku Spółdzielni Mieszkaniowych w Tarnobrzegu.

ODK jako pierwszy w mieście wyciągnął rękę do młodzieży, w prowadzone tu dyskoteki przez wiele lat były jedynymi w mieście. Cieszyły się tak wielkim powodzeniem, że niejednokrotnie brakowało biletów. Wielu młodych ludzi dla dyskotek pozostawało w mieście przez całe wakacje. Wielka była to zasługa Marka Gruchoty – diskdżokeja i Ryśka Sobczyńskiego – pracownika ODK, którzy tworzyli niepowtarzalną atmosferę.

Wielu, dziś już dorosłych ludzi pamięta Maratony Taneczne, tętniące muzyką disco przez całą dobę, albo cykl koncertów pt. „Fruwa Twoja Marynara”, gdzie występowały zespoły z górnej półki, takie jak: Krzak, Porter Band, TSA, Lombard, Perfect, Republika i wiele innych.

Pośród tych rockowych rytmów znalazły swoje miejsce i licznych odbiorców grupy i soliści jazzowi jak: Extra Ball, Axis, Jan Ptaszyn – Wróblewski, Muniak, Electric Jazz i inni.

W tych pierwszych latach na scenie ODK, a od 1985 r. już Spółdzielczego Domu Kultury – gościły gwiazdy polskiej estrady, m.in. Ewa Bem, Krystyna Prońko, Agnieszka Fatyga, Maciej Zembaty. Jan Wołek, Bolesław Gromnicki, Jerzy Michotek, Wały Jagiellońskie, Wolna Grupa Bukowina i cała masa innych.

Zdarzyła się nawet jedna zabawna sytuacja (choć wtedy była ona dramatyczna). Wielkie było nasze zdumienie, kiedy pewnego razu na progu stanął zaproszony przez nas na recital Emilian Kamiński. Jakoś to wszystkim umknęło. Zapomnieliśmy. Artysta okazał się wyrozumiały, poczekał aż naprędce zorganizujemy widownię: była to oczywiście młodzież z internatów.

Natomiast Ewa Bem, koncertująca u nas w maju zeszła ze sceny z ogromnym naręczem kwiatów, jako że zachwycona nią jedna z solenizantek, po każdej piosence obdarzała ja wiązanką.

Jakie były lata 80-te – wszyscy wiemy. Placówki kultury były pod specjalnym nadzorem partyjnych władz. A władza ludowa wiedziała czego chce. Baczność! I nie było szansy na nic innego podczas wyborów, konferencji partyjnych, pierwszomajowych uroczystości i rocznic rewolucji październikowej. Dlatego też największa mobilizacja następowała w takich właśnie chwilach. Mimo całonocnych przygotowań przed takimi świętami, gdzie wszyscy łapaliśmy za ścierki, miotły i narzędzia pod bacznym okiem dyżurującego milicjanta i tak zawsze coś było nie tak. Do dziś pamiętamy jaki pech towarzyszył towarzyszom. Nie było u nas jednej partyjnej uroczystości gdzie udałoby się nam puścić hymn lub Międzynarodówkę bez wpadki. A to „siadł” magnetofon, a to kaseta była nastawiona w złym miejscu, a to w ogóle psuł się sprzęt. Za którymś razem z rzędu posadzono „swojego” człowieka. I też musiano śpiewać „Miedzynarodówkę” a’capella.

Dziś pozostało nam po tym wszystkim duże popiersie Lenina z brązu, które jako cenny eksponat historyczny najprawdopodobniej trafi do Muzeum Socrealizmu w Kozłówce.

Komitet miejski PZPR zaproponował w mieście tygodniowy cykl imprez we wszystkich placówkach kulturalnych w Stalowej Woli. To my wymyśliliśmy tytuł. Miały to być „Wiosenne Spotkania z Kulturą”. W programie znalazł się nawet koncert kwartetu Wilanowskiego. Zdumienie nasze nie miało granic, kiedy rozwieszono plakaty z krzyczącym tytułem „Wiosenne Spotkania z Socjalistyczną Kulturą”. Koncert kwartetu Wilanowskiego znalazł się pod znakiem zapytania, a nasz zapał do realizacji tej imprezy – zgasł. Po prostu ją „odwaliliśmy”.

Pierwszy nasz etatowy choreograf – Marek Zaremba – przyciągnął do siebie całą chmarę dzieciaków. Zaczął się rozdział taneczny. To było widowiskowe, wdzięczne, uśmiechnięte i kolorowe. Teraz już dzieci tamtych dzieci kontynuują taneczne dzieło.

Zamykając rozdział tamtych czasów nie sposób zapomnieć o innych dużych przedsięwzięciach.

 

Dwukrotnie nasz Dom Kultury był organizatorem Ogólnopolskiego Festiwalu Zespołów Folklorystycznych Spółdzielczości Mieszkaniowej. Przyjmowaliśmy wtedy około 400 ludzi z renomowanych polskich zespołów. Udało się. Zaproponowano właśnie nam przygotowanie Ogólnopolskiego Forum „Domów Spółdzielczych” (miesięcznik) na temat działalności społeczno – kulturalnej, która zapisana była wtedy jako obowiązkowa w statucie niemal każdej spółdzielni w Polsce.

Do dziś wpisały nam się w pamięć słowa pani z Sosnowca, która po dwudniowej prezentacji naszej placówki powiedziała: „wyjeżdżamy stąd z kompleksami”. W efekcie Forum – dyr. SDK – Bogusława Herdzik została wybrana przewodniczącą Komisji Społeczno – Kulturalnej przy Centralnym Związku Spółdzielni Mieszkaniowych w Warszawie. Była jeszcze Giełda Programowa Maryny Maciejewskiej zorganizowana wspólnie z COMUK i Ministerstwem Kultury.

A potem placówki spółdzielcze zaczęły upadać. Ekonomiczne względy zadecydowały o tym, że wynajmowano pomieszczenia Domu Kultury bankom, różnym firmom, a o spółdzielczej kulturze mało już było słychać. Słynna lubelska LSM przekształciła swą placówkę w hurtownię.

Pozostał relikt – spółdzielczy Dom Kultury w Stalowej Woli. Pozostał z woli Rady Nadzorczej, Zarządu, członków Spółdzielni i mieszkańców miasta. Burza piętnująca ten głos w lokalnej prasie dała nam siłę do dalszego działania.

Zależało nam aby w Stalowej Woli pojawiły się spektakle ze scen narodowych. Nam się udało tego dokonać ale gorzej było z ludźmi. Teatr w Stalowej Woli był czymś z innej planety. Nawet nazwiska takie jak: Jerzy Kamas, Anita Dymszówna, Leonard Pietraszek, Marian Kociniak, Lech Ordon, Barbara Wrzesińska, Elżbieta Starostecka, Krystyna Janda, Barbara Bursztynowicz, Ryszarda Hanin, Henryk Talar, Tadeusz Borowski, Roman Kłosowski i wielu innych – nie przyciągały ludzi.

Jednym z celów podjętych na wstępie działalności SDK było upowszechnianie sztuki. Zaczęło się od prężnej działalności Klubu Amatorskiej Twórczości Plastycznej. Wystawy, wyjazdowe plenery, warsztaty, sympatyczne spotkania – to tylko niektóre z form pracy klubu

Powoli w tradycję zaczęły wchodzić wystawy profesjonalnych artystów. Hol SDK został adaptowany na galerię. Już na wstępie spotykaliśmy się z różnymi reakcjami. Wspominamy tu choćby wystawę J. Walaska z Kielc. Wiadomo, że od początku do domu kultury przychodziły dzieci. Namalowane przez artystę abstrakcyjne obrazy, chcąc nie chcąc, rzucały się w oczy. Pamiętamy awanturę oburzonego rodzica, że dzieci skazane są na oglądanie „gołych bab”. W twórczości Walaska nie było dosłownych aktów ale rodzic odczytywał właściwe tresci. Dzieci natomiast wystawę przyjęły z ciekawością ale bez niezdrowych emocji.

Dziś nikogo nie rażą nawet realistyczne akty eksponowane w Galerii. Świat poszedł do przodu i my wykształciliśmy odbiorców.

O dwóch cyklach należy koniecznie wspomnieć. Kiedy w 1991r. w SDK zawiązało się Towarzystwo Sztuk Pięknych pod egidą Marii Jacek, rozpoczęło są prężną działalność ogromną wystawą „Powroty” prezentującą dzieła artystów – plastyków wywodzących się ze Stalowej Woli, a dziś rozrzuconych po świecie, Przepiękna, bogata i z rozmachem zaaranżowana przez Sandomierskiego artystę Andrzeja Krawata wystawa była „zjawiskowa”. Nie wiemy czy w Stalowej Woli był ktoś kto jej nie obejrzał.

O tamtym okresie, sprzed lat, nie powiedzieliśmy wszystkiego. Działo się dużo ale jako że początki bywają trudne – trudno było przekonać ludzi, ze jesteśmy ich „duszą”, potrzebą, radością i niejednokrotnie spełnieniem.

A potem przyszedł nowy czas.

Nowe władze, samorządy, inne relacje finansowe, nowe zasady i obowiązujące prawa. Mocno już uszczuplona kadra SDK (7 etatów) poświęciła swój czas, a przede wszystkim serce, by placówka przetrwała. I wcale nie szło o „kanapowe” przetrwanie bo chętnych do uczestnictwa w proponowanych przez nas formach pracy nie brakowało. To dylematy od dziś: jak funkcjonowac w takiej obsadzie aby od rana do późnych godzin wieczornych „obstawiać” otwarte drzwi, a jeszcze przepracować ¾ weekendów w roku. Był tylko jeden sposób. STWORZYĆ RODZINĘ. I to nam się udało. Skończyły się podziały. Za sprawa merytorycznie odpowiadali wszyscy, a miotła i ścierka nie była obca nikomu. Wszyscy mieli obowiązek wiedzieć o wszystkim co się dzieje się w placówce. A kiedy bywały szczególne sytuacje – pracowaliśmy w podwójnym wymiarze godzin. Ale tak mogli pracować tylko pasjonaci.

Programy, które wymyślamy przyciągają co roku około 500 dzieci. Przychodzą bo dobrze się tu bawią i czują. Mnóstwo atrakcji, wspaniała zabawa, wycieczki, korowody, asekurowane przez policję, a nawet w stylu „Idź zygzakiem za swym psiakiem” czy „Wal na bal w migot sal” – to sprawia, że największe skupisko dzieci w czasie ferii jest od lat w SDK.